AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Architekt snów

Zdobywca Oscara za scenografię do „Listy Schindlera” Stevena Spielberga, twórca świata przedstawionego w filmach Andrzeja Wajdy, Romana Polańskiego, Agnieszki Holland poprowadził „Lekcję kina”. O magii wznoszeni scenografii rozmawia z „Głosem Dwubrzeża”.

„Głos Dwubrzeża”: Dostaje Pan do ręki scenariusz nowego filmu, jaka jest pierwsza myśl, która się pojawia? Od czego zaczyna Pan pracę?

Allan Starski: Oczywiście ważny jest scenariusz, ważny jest okres, w którym film się dzieje, ale najważniejsze jest to, jakim artystą jest reżyser, który proponuje mi film i z kim przyjdzie mi spędzić kolejne miesiące pracy. Wszystko zaczyna się od wizji reżysera, który prowadząc ze mną rozmowę, ma już konkretny pomysł. Oczekuję od niego emocji i na podstawie jego marzeń zaczynam budować swoją wizję. Wiele lat temu mieliśmy dwa sympozja scenograficzne i jeden z naszych kolegów nadał tym spotkaniom piękny tytuł „Architect of Dreams”. Jesteśmy więc architektami snów, które śni reżyser. My po prostu pomagamy je urzeczywistnić.

Co sprawia, że marzenie reżysera o filmie staje się również Pana własnością?

To proste. Nie trzeba budować legendy. O wrażliwości twórczej reżysera świadczą filmy, które wcześniej zrealizował. Należy jednak pamiętać, że to działa w dwie strony. Scenograf jest człowiekiem do wynajęcia. Musimy się artystycznie polubić albo artystycznie zrozumieć. A zdarza się również, tak było w przypadku „Hannibala”, że propozycję do filmu składa mi producent, Dino de Laurentis – legenda kina włoskiego (m.in. producent filmów F. Felliniego – przyp. red.). Jednocześnie film reżyserował Peter Webber autor „Dziewczyny z perłą”, nie wahałem się ani chwili. Fantastyczna jest  również współpraca z Andrzejem Wajdą, bo polega na przekazywaniu sobie pomysłów, wzajemnej inspiracji. Mamy szeroką płaszczyznę porozumienia, Andrzej również skończył Akademię Sztuk Pięknych, sam przygotowuje świetne szkice, które w wymowny sposób odzwierciedlają podstawowe założenia filmu. Do tej pory trzymam jego rysunki z „Dantona”. Dosłownie paroma kreskami potrafił pokazać charakter scenografii.

Praca nad scenografią przypomina pracę detektywa, przynajmniej na początkowym etapie. Poszukiwanie klimatu czasu, jego kodu wizualnego?

W wielu filmach historycznych moja praca rozpoczyna się od oglądania albumów malarskich z epoki. Tak robiliśmy z Andrzejem Wajdą w przywołanym wcześniej „Dantonie”. Film miał być wyprany z kolorów, wyzuty z czerwieni, aby zaakcentować zmęczone twarze rewolucjonistów. Kolor miał być tylko dopełnieniem kontrastowych, ostrych ujęć.

W biało-czarnej „Liście Schindlera” mała dziewczynka ma czerwony płaszczyk. Jaką rolę pełni detal w scenografii?

W przypadku teatru dekoracja może być w pełni symboliczna, natomiast w filmie powinna być  wiarygodna. To jest podstawowa różnica między tymi stylistykami. Film ma przekonać widza, że akcja dzieje się w prawdziwych wnętrzach, a nie w wymyślonej dekoracji. Jeśli odbiorca postrzega scenografię, jako coś sztucznego, tym samym osłabia przekaz. Dlatego tak ważne jest dopracowanie detali, chociaż koncepcja dzieła może być daleka od realistycznej- jak w przypadku wspominanego czerwonego płaszczyka. Podobny zabieg stylistyczny zastosowaliśmy w „Placu Waszyngtona” Agnieszki Holland. Tam fotel pana domu umieszczony w ciemnozielonym wnętrzu zaznacza się krwistą czerwienią. Idąc tym tropem w „Hanibalu” Petera Webbera, sekwencje dziejące się na Litwie są wyprane z koloru. Film nabiera intensywnych barw dopiero wtedy, gdy akcja przenosi się do Paryża, do wnętrz o wiele bardziej okazałych.

Co jest ukoronowaniem pracy scenografa nad filmem, taką przysłowiową wisienką na torcie?

To moment, w którym widz i aktorzy kupują od początku do końca zbudowaną scenografię. Tak było w przypadku Londynu, który wznieśliśmy w czeskim Barrandovie. Aktor po raz pierwszy wchodzi do scenografii, która została wzniesiona zupełnie od zera i mówi, że czuje klimat swojego miasta, że dostrzega swój dom, w którym się urodził, to jest najwspanialsze uczucie dla scenografa.

Wspominał Pan w jednym z wywiadów, że trzeba mieć dodatkowo trochę szczęścia, żeby stworzyć naprawdę dobry film.

Ostatnia produkcja, w której brałem udział – „The Cut” w reżyserii Faitha Akina, to film na wielką skalę. Zdjęcia powstawały na kilku kontynentach. Realizowaliśmy go na pustyni, zimą na śnieżnych równinach Kanady i trzeba przyznać, że nie mieliśmy w tym filmie, ani jednego dnia tzw. rezerwy pogodowej, a pogoda ułożyła się dokładnie tak, jak chcieliśmy. Właśnie takie szczęście jest niezbędne na planie filmowym.

Rozmawiała: Anna Galewska, Głos Dwubrzeża

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow