O islandzkim żywiole przyrody, pracy z ludzkimi i końskimi aktorami oraz dzikiej naturze człowieka z „Głosem Dwubrzeża” rozmawia Benedikt Erlingsson, reżyser filmu „O koniach i ludziach”.
„Głos Dwubrzeża”: W kapeluszu wygląda Pan niemal jak kowboj. Czy Pańska więź z końmi jest tak silna, jak u bohaterów „O koniach i ludziach”?
Benedikt Erlingsson: Jak nordycki kowboj! Tak, na koniach jeżdżę od dzieciństwa, co nie jest wielką rzeczą w Islandii. To typowy islandzki sport. Moi europejscy przyjaciele dziwią się, gdy o tym słyszą. Mówią, że na kontynencie posiadanie koni jest drogie, że to coś co pasuje do arystokraty, a miejsce w stajni jest droższe niż wynajem mieszkania. Zresztą jazda konno jest bardzo popularna wśród islandzkich aktorów, dbających o tężyznę fizyczną. Moją pasją było podróżowanie po kraju z moimi końmi. Chciałem zrobić debiutancki film o czymś, co dobrze znam.
Wciąż ma Pan konie?
Pięć. Prawdę mówiąc, mógłbym Ci jednego sprzedać. Mam dla Ciebie dobrego konia, jeśli byś chciał!
A aktorzy? Każdy miał doświadczenie w pracy z końmi?
To była jedna z zasad castingu. Musiałem wybrać aktorów, którzy znają się na koniach, ale to nie takie trudne w Islandii.
Podobno nie mieli lekko?
Mieliśmy weterynarza na planie, braliśmy za konie odpowiedzialność i chcieliśmy, żeby wszystko odbywało się z poszanowaniem ich zdrowia. Ale zapomnieliśmy o tym, żeby mieć ludzkiego doktora (śmiech). Mieliśmy szczęście – aktorzy to prawdziwi bohaterzy tego filmu, należą im się brawa, nie było na planie żadnych dublerów.
Na przykład w scenie, w której bohaterka sama prowadzi sześć koni w jednym rzędzie.
Właściwie to siedem! Na Islandii trenujemy konie, żeby jechały z nami, w podróż bierzemy ze sobą 2-3 wierzchowce. Z siedmioma może być trudniej, ale da się to zrobić, zwłaszcza pod presją w jakiej znajduje się bohaterka. To piękna scena – aktorka jest w niej jak bogini.
Czy praca na planie z końmi była trudnym doświadczeniem?
Trzeba nimi troszkę manipulować i przede wszystkim dużo o nich wiedzieć. Filmowcy, którzy zarzekają się, że nie potrafią pracować z dziećmi albo ze zwierzętami, nie są na to przygotowani. Ja jestem koniarzem, tak jak wielu ludzi w mojej ekipie. Z końmi jest trochę podobnie jak z ludzkimi aktorami. Aktorom też trzeba dać marchewkę – powiedzieć coś miłego, docenić, sprawić, żeby chcieli z tobą pracować. Musisz stworzyć dobre warunki do gry – da zwierząt i ludzi.
Więź między ludźmi i końmi jest widoczna już w islandzkim tytule „Hross i Oss”.
To dosłownie oznacza: „Koń wewnątrz człowieka”.
Taka dzikość w sercu?
Też. W Islandii można nazwać osobę koniem. W języku potocznym koń określa kogoś trochę brutalnego, wulgarnego, prostego.
W filmie ludzie bywają z zachowania bardziej podobni do koni, a konie bardziej do ludzi.
Tak, konie cierpią. Można nawet powiedzieć, że film jest o maltretowaniu koni. Nadużywamy natury dla naszych korzyści. Ale mogę cię zapewnić, że żaden koń nie ucierpiał podczas kręcenia zdjęć. Zresztą, nie bylibyśmy w stanie zrobić koniom krzywdy – konie są dla nas jak dzieci.
O relacji ludzi ze zwierzętami nie opowiada Pan w poważny, typowy np. dla westernu sposób, ale z czarnym humorem.
To pasowało do kontekstu. Nawet jeśli opowiadam dramatyczne i smutne historie, muszę robić to w sposób, który mnie rozbawi. To mój styl opowiadania historii.
W „O koniach i ludziach” każdy obserwuje każdego. Islandczycy nie cenią wysoko własnej prywatności?
Oddaleni od siebie ludzie, żyjący na dużych przestrzeniach, zaczynają się sobą interesować i nawzajem śledzić. Ludzie są zwierzętami społecznymi. Ale jeśli ich stłoczysz w dużym mieście np. takim jak w Warszawa, zaczynają się izolować, pragną prywatności, zrywają więzi. To paradoks ludzkiej natury.
Surowy islandzki klimat kontra zdobycze cywilizacji. Mamy przewagę nad przyrodą?
Ludzie są częścią natury. Ich brutalność jest częścią jej brutalności. Jesteśmy jak wielokolorowe kwiaty z wolą przetrwania. Ale istnieje przepaść między naszą nagością zwierząt i narzędziami, których używamy – samochodami, odblaskowymi kamizelkami itd. Technika daje nam złudzenie bezpieczeństwa.
Rozmawiał: Krystian Buczek, Głos Dwubrzeża
« Cenię polskiego widza Nie tylko Punk! »
ZNAJDŹ NAS