Twórczości Andrzeja Fidyka nie trzeba przedstawiać. Autor „Defilady”, „Karnawału” i przypomnianych na festiwalu Dwa Brzegi „Ostatków” rozmawia z Głosem Dwubrzeża o 25 latach wolności w dokumencie.
„Głos Dwubrzeża”: Polska szkoła dokumentu, czarna seria, filmy Karabasza, Kieślowskiego, Dziworskiego i innych. Mamy w Polsce silną tradycję kina dokumentalnego. A jakie filmy powstawały i powstają po transformacji?
Andrzej Fidyk: Zupełnie inne. Zmieniła to w dużej mierze technologia produkcji. Przepraszam, że sprowadzam temat na ziemię. Jednak dawniej taśma filmowa była bardzo droga. Operator musiał dokładnie przemyśleć każde ujęcie, stąd też brał się wysmakowany obraz. Każdy kadr musiał być wycyzelowany. Nie można było nagrywać wszystkiego, za to rejestrowało się wiele wypowiedzi. Taką stylistykę wymuszała ekonomia. Dzisiaj pracuje się inaczej, kręci się wszystko, co można, nie ma tak wielkich ograniczeń sprzętowych.
Czy można nadać współczesnym filmom dokumentalnym wspólny rys?
Uważam, że nie. Powstają tak różne filmy, że nie znajduję żadnego wspólnego mianownika. Poza tym, że dobre filmy zawsze opierają się na ciekawie opowiedzianej historii.
Jakie to historie?
Historia człowieka. Ludzkie emocje, śmierć, miłość, narodziny, strach. Emocje są uniwersalne tylko okoliczności się zmieniają.
Jakie filmy poleca Pan swoim studentom, młodym dokumentalistom?
Na pewno filmy Marcela Łozińskiego i Krzysztofa Kieślowskiego. Wspomnianą podczas spotkania „Arizonę” Ewy Borzęckiej i „Takiego pięknego syna urodziłam” Marcina Koszałki. Nikt nie zrobił takiego filmu o transformacji, jak Borzęcka i nikt nie zrobił takiego filmu o rodzinie, jak Koszałka. Byli na tym polu pierwsi, dlatego przeszli do historii.
Film Marcina Koszałki wywołał w 1999 roku kontrowersje, a niedawno zbiór jego dokumentów wydał Narodowy Instytut Audiowizualny w tej samej serii, w ramach której ukazała się twórczość Ślesickiego, Łozińskiego i innych.
Tak, a przecież Marcel Łoziński był pierwszym krytykiem filmu Koszałki, nienawidził go. A potem sam z Pawłem (Łozińskim – przyp. red.) wziął udział w podobnym projekcie. I tak powstały dwa osobne dokumenty opowiadające o ich wspólnej podróży – wersja ojca i wersja syna.
Jakich filmów dokumentalnych brakuje współcześnie?
Za mało filmów powstaje na temat transformacji, ale nie tych publicystycznych. Myślę o ukazaniu losów zwykłego człowieka, uwikłanego w to, co się dzieje w Polsce.
Czy nosi Pan w sercu listę tematów, które chciałby Pan podjąć w filmie?
Nie myślę o tematach, tylko o filmie. Często mnie ktoś pyta: „Panie Andrzeju, czy ten temat pana interesuje?” Ja odpowiadam: „Żaden temat mnie nie interesuje, tylko pomysł, jak z tego tematu zrobić film.” Z tego samego tematu utalentowany artysta zrobi piękny dokument, a inna osoba może go najzwyczajniej zepsuć. Może się zdarzyć i tak, że ktoś szuka tematu całe życie, a ma świetnego sąsiada pod nosem, historia na Oscara, tylko on nie umie sobie zdać z tego sprawy.
Rozmawiała Anna Galewska, Głos Dwubrzeża
« Wciąż śnimy o Warszawie Filmowy weekend z Monolith na Dwóch Brzegach »
ZNAJDŹ NAS